Powiedzieć, że nasz nowy stary dom był wrakiem, to mało powiedziane. Powiedzieć, że nie było dachu nad częścią z kamiennymi ścianami, byłoby dokładne.
Mój tata pracował w Nowym Jorku pięć dni w tygodniu, a mama została z nami w domu. Była świetna w tej pracy, ale zawsze czułem, że podczas gdy ona miała jedno oko na nieznajomych z cukierkami, druga sprawdzała rzeczy pozostawione przy krawężniku - pudełko z klamkami ze szkła Sandwich, stos okiennic, stos zużytych cegieł.
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy moi ludzie przejęli wrak - „Szaleństwo Kolle'a”, jak nazywali to ich przyjaciele - rząd rozpoczął wyburzanie starych budynków w naszym mieście, aby zrobić miejsce dla autostrady. Ponieważ nasz dom rozpaczliwie potrzebował podłogi i okien oraz drzwi i klatki schodowej wypełniającej wielką dziurę między pierwszą a drugą historią, moja matka w pełni wykorzystała trwające zniszczenia. Asem z młotkiem, śrubokrętem i szturmem, rutynowo ładowała moich dwóch braci i mnie do jej różowego kombi DeSoto, żeby zabrać się do ratowania.
I tu są rzeczy straszne. Pewnego dnia mama dowiedziała się o domu, który ma być wkrótce zrównany z ziemią, wypełniony sześcioma panelami. Ale kiedy do niego dotarliśmy, faceci z demonstracji zdejmowali już duży żółty buldożer z przyczepy. - Zaraz wracam - powiedziała, chwytając wiadro z narzędziami i wbiegając do domu.
Spychacz wykonał szybką pracę jednego z budynków gospodarczych, zmieniając go w stos patyków w kilka minut. Mama wyszła z pierwszym ze swoich cennych drzwi, oparła się o kombi i pobiegła z powrotem. Gdzieś pomiędzy czwartym a piątym podróżowaniem do środka przechwycił ją mężczyzna w twardym kapeluszu, mówiąc: „Pani, masz dwie minuty, zanim zamienimy ten dom w rozpałkę”. Zignorowała go i zrobiła jeszcze kilka podróży, każda z innymi drzwiami, które wyjęła z ramy. - To będzie świetne - powiedziała mama, ocierając pot z czoła.
Mój starszy brat pomógł jej zsunąć drzwi do DeSoto, kiedy mój młodszy brat i ja obserwowaliśmy, jak buldożer wciska się w pierwszy róg domu. Słychać było rozbijane szkło i trzask klap, które ulegały gigantycznej żółtej maszynie.
"Moje narzędzia!" Mama krzyknęła. „Moje narzędzia są w domu!”
Pobiegła w kierunku budynku, wskoczyła na nieruchomą werandę i weszła do środka.
Mój młodszy brat, małomówny nawet w wieku 7 lat, powiedział: „To koniec mamy”.
Spychacz pchał dom, ryk silnika, a gdy ściany opadły, kurz wypełniał powietrze. W ostatniej chwili mama wyskoczyła z frontowych drzwi, bez szwanku, triumfalnie podnosząc swoje narzędzia.
My, dzieciom, udało się także przeżyć traumę tego dnia. I nauczyliśmy się kochać nasz stary dom. Niektóre podłogi pochyliły się tak bardzo, że marmur upuszczony na środku pokoju ścigał się w zakręcie, ale w świetle wpadającym przez faliste szkło w naszych oknach była magia. W drzwiach frontowych, które zaskrzypiały i utknęły, była szczerość i poczucie historii, chyba że podniosłeś się na zatrzask, żeby go zamknąć.
Pewnego razu mój starszy brat znalazł inicjały i randkę - KIR 1811 - białą kredą z tyłu deski. Zadzwonił do nas, żeby spojrzeć, i dziwiliśmy się pisaniu. Wyciągnąłem rękę, żeby go dotknąć, ale ojciec mnie powstrzymał. Potem dostał puszkę czystego szelaku i spryskał zakurzone postacie, zachowując je na następny raz, gdy dom został odnowiony.
W salonie, gdzie stolarze załatali podłogę nowym drewnem, wszyscy podpisaliśmy nasze inicjały z tyłu deski, a potem tata napisał datę: 1962.
Mimo, że opuściłem dom moich rodziców, gdy miałem 17 lat, wciąż jestem pociągnięty do zużytych i zwietrzałych rzeczy, nowych i równych. Mój obecny dom ma prawie sto lat. Drzwi wejściowe padają, wyłączniki w kuchni popijają, gdy próbuję zrobić tosty i kawę w tym samym czasie, a okna nie zamykają się tak szczelnie, jak powinny. Ale pracujemy nad tym miejscem i docieramy tam. Od kiedy przeprowadziliśmy się z żoną siedem lat temu, zamieniliśmy ganek w jej gabinet, ponownie wykorzystując okna w skrzydle znalezione w szopie i mam świetne plany, aby dodać szafę w pokoju dziecka.
Starsze dzieci narzekają, gdy budzę je wcześnie, aby pomóc w projektach, ale w końcu rytm prac i staram się nie nudzić ich zbyt wieloma historiami, które zaczynają się: „Kiedy byłem w twoim wieku, twoi wujowie i dziadkowie i ja pracowaliśmy w domu ... "
Podczas niedawnej przejażdżki w Connecticut przelecieliśmy obok zarośniętego terenu z widocznym tylko nad pędzlem grzbietem i kominem opuszczonego domu. Tyler, mój najstarszy syn, powiedział: „Widziałeś to, tato?” Zatrzymałem się i wszyscy spojrzeliśmy przez krzaki. Myśleliśmy o możliwościach i potencjale. Przerażająca myśl.
Pisarz
Jefferson Kolle
był budowniczym, obligatariuszem za kaucją i karczkiem na polu naftowym. Dzieli 85-letni dom w Connecticut z żoną i czwórką dzieci.