Ruch uliczny w Viñales, na Kubie jest absolutnie szalony: po koniu i furgonie następuje nowoczesny samochód wyścigowy, po którym następuje radziecki motocykl wyraźnie złożony w czyimś garażu, a następnie ogromny autobus turystyczny, który połyka wąską wiejską drogę, a następnie przez koguta bezczynnie przechodzącego przez ulicę.
To maleńkie miasto - położone około dwóch godzin na zachód od Hawany - jest zaskakującym asortymentem autentycznego wiejskiego życia i turystyki komercyjnej. Położony w zapierającej dech w piersiach tropikalnej dolinie Viñales to spokojna wiejska wioska znana z bogatej gleby (miasto koncentruje się na uprawie tytoniu). Wbiegając do miasta wzdłuż kamienistej drogi, mijamy rolnika, którego skórzastą skórę przyciemniają dni w słońcu, prowadząc konia na dwukołowym wózku. „Czy to dla turystów?” Pytam Orly, naszego przewodnika. „Nie, mówi, to środek transportu”.

Obudziłem się rano na dźwięk kilku pijących kogutów - najbardziej niezawodny alarm natury. Mali chłopcy i dziewczęta szli bez opieki do miejscowej szkoły. Horda ludzi tłoczyła się poza rynkiem, gdy się otwierała, mając nadzieję na zaopatrzenie się w jajka. W mieście znajdują się jednopiętrowe domy o żywej różnorodności kolorów - limonkowej zieleni, gorącego różu, niebieskim Hawanie. Jest tylko jedna główna ulica i trzy ulice biegnące równolegle do niej. Potem miasto po prostu się zatrzymuje.

Mimo to Viñales stał się popularnym miejscem turystycznym w ostatnich latach. The New York Times nazwał go obowiązkowym punktem docelowym w 2016 r. I chociaż w okolicy nie ma hoteli, praktycznie każdy dom to dom-prywatny dom, w którym można wynająć pokoje. Wiele z nich jest już dostępnych na Airbnb, który zaczął działać na Kubie w kwietniu 2015 r. I obecnie ma ponad 4000 ofert w kraju.
Pełne ujawnienie, odwiedziłem Viñales na (zbyt krótki) nocleg w ramach podróży prasowej na Kubę z Airbnb. Za 46 USD za noc zatrzymałem się w uroczej rezydencji, wyposażonej w przestronny taras na dachu, białe bujane fotele i huśtawki, z których można spokojnie obserwować zachodzące słońce nad doliną.
Autobusy wydychały tłumy amerykańskich turystów w Viñales, z których większość była tam tylko na dzień, zwabiona zwiedzaniem pachnących farm tytoniu i przejażdżek konnych przez rdzawe pola.
Suszone, pożółkłe liście tytoniu zwisają jak zasłony w drewnianej chacie, którą odwiedziliśmy podczas wycieczki na farmę tytoniu, lekkie promienie przez szczeliny. Stary kubański kowboj, z palcami trwale odciśniętymi w popiele, przewrócił garść cygar i skinął na nas, żebyśmy je spalili, przypominając nam, żebyśmy rzucali się, gdy dmuchaliśmy i nigdy nie wdychaliśmy zbyt głęboko.

Zjedliśmy lunch w Casa de Confianza, restauracji „od stołu do stołu” w Finca Paraiso Agroecologica, obfitującej w rzędy i rzędy warzyw z niesamowitymi widokami na dolinę. To było absolutnie pełne obcokrajowców, ale był to zdecydowanie najlepszy posiłek, jaki mieliśmy podczas naszej pięciodniowej wycieczki na Kubę. Kelnerzy wydali pozornie niekończący się zestaw pysznych dań, w tym kurczaka, wieprzowiny, warzyw i fasoli, podawanych w naczyniach, które wyglądały tak, jakby pochodziły ze spiżarni babci.

Znakomity napój to lecznicza Piña Colada z mięty pieprzowej, bazylii, trawy cytrynowej, cynamonu, mleka kokosowego i anyżu. Zamiast mieszać alkohol, restauracja umieściła butelkę rumu przy stole, abyśmy mogli dodać do napoju, jak chcieliśmy. Smakuje zupełnie inaczej niż słodka mikstura, do której jestem przyzwyczajony - pikantny, pulchny napój, który jest tak zdrowy, jak jest bogaty. Kilka tygodni później wciąż mogę wyczuć nasiona.
Wieczorem jedliśmy w prostej restauracji na świeżym powietrzu, która wyglądała jak taras czyjegoś domu, przestrzeń składająca się z dwóch długich stołów przykrytych tanimi tkaninami winylowymi, dachu podtrzymywanego przez kilka rozpadających się drewnianych belek. Wydawało się, że nasza piątka mogłaby zostać tam na zawsze, ponieważ nie ma żadnych zastrzeżeń do czci, nie ma miejsc, do których można by się udać, nie było umówionych spotkań. Piliśmy rum głęboko w noc, podczas gdy grupa muzyków serenowała nas piosenkami miłosnymi.
Później natknęliśmy się na polną ścieżkę, nie wiedząc, dokąd zmierzamy, ale wiedząc, że wszystkie drogi prowadzą do domu. Rozkoszowaliśmy się spokojem, który można znaleźć tylko na wsi, takim, który pochodzi z bycia otoczonym chłodnym nocnym powietrzem i głębokim gwiaździstym niebem, i stałą ciszą.
W ciemności jest tylko jedno świecące światło: restauracja, która równie dobrze mogłaby zostać przeszczepiona z Nowego Jorku - bar wyłożony fantazyjnymi butelkami wina, nazwa lśniąca w czerni i bieli neonu. Wydawało się to dziwne w mieście, w którym wszyscy już dawno kładli się spać, z wyjątkiem samotnego koguta, który wciąż klekotał.